czwartek, 6 marca 2014

20. Ostani raz z Emmą.

   Obudziłam się zlana potem, przerażona, miałam sucho w ustach. Od tygodnia walczyłam z jakimś wirusem, mój organizm był zupełnie pozbawiony odporności więc leczenie szło opornie. Przez wysoką gorączkę często miałam zwidy, albo koszmary, ten był wyjątkowo realistyczny, tym bardziej się cieszyłam, że to tylko zły sen.

- Matt? - Spytałam, chociaż i tak wiedziałam, że to on jest po drugiej stronie telefonu.

- Tak, co się dzieje słońce? - Odezwał się zaspany, cóż była 4 rano, Tommy miał się obudzić dopiero za dwie godziny na karmienie, więc mój mąż odsypiał, cholera.

- Miałam koszmar, chcę już wrócić do domu.

- Wiesz, że musisz być zdrowa, żeby zrobili ci przeszczep, wytrzymaj jeszcze trochę.

- Tęsknie za wami, a przez gorączkę mam okropne sny.

- Co ci się teraz śniło? - westchnął ciężko, wiedziałam, że próbuje nie zasnąć i wysłuchać mnie, kochany.

- Że umarłam w twoich ramionach a ty śpiewałeś mi Crimson Day... i płakałeś a ja potem stałam przy tobie jak trzymałeś moje ciało.

- Emma... skąd ci się to bierze w głowie kochanie. Nic takiego się nie zdarzy.

- Wiem, lekarze też mnie zapewniają, że dam rade, ale ten sen był taki realistyczny.

- Przykro mi, zrobiłbym wszystko, żebyś już nie miała takich koszmarów, ale jestem bezsilny. Kochanie śnij o małym, wiesz, że zaczął się uśmiechać. Albo jak mu mówię o tobie to coś jęczy pod nosem.

- Wyślesz mi jego zdjęcia? Tak za wami tęsknie.

- My też, ale to jeszcze kilka tygodni, dasz sobie radę, wiem to, bo jesteś twarda. A ja jestem z ciebie dumny codziennie, że tak walczysz.

- Nie mów do mnie jak do dziecka – zaśmiałam się pod nosem. - Wpadniesz dzisiaj na chwil​ę?m

- Rano dobrze, tak koło 9. Podrzucę małego do rodziców i przyjadę popatrzeć na ciebie przez szybę.

- Dziękuje. Już nie mogę się doczekać, wiesz?
- Jesteś słodka – teraz on się zaśmiał pod nosem, swoim chrypliwym głosem. - Spróbuj zasnąć, ale teraz śnij o czymś miłym, to rozkaz od męża.

- Mąż.. uwielbiam to słowo, wiedząc, że to ty nim jesteś.

- Do spania moja droga i do zobaczenia o 9. Kocham cie.

- Ja ciebie bardziej ! - i szybko się rozłączyłam, żeby nie miał szansy dyskutować.

„jestem silniejszy, więc ja mocniej ;* „ Musiał mi napisać SMSa nie byłby sobą.
Był punktualnie, a ja czekałam już przy oknie od sali. Podniosłam żaluzję i położyliśmy dłonie na szybie i po chwili już czułam ciepło naszych ciał, to była jedyna forma jakiejkolwiek bliskości. Musiało wystarczyć, chociaż było ciężko. Pielęgniarki uwielbiały Matta, ale nie przez jego twarz, ciało i dołeczki w policzkach. Rozczulał je fakt, że opiekuje się małym dzieckiem, przychodzi do szpitala tylko po to, żeby postać przy szybie i popatrzeć na mnie. Że codziennie dzwonił do lekarza pytając o dokładny stan mojego zdrowia, załatwiał najlepszych specjalistów do konsultacji, wspierał mnie na każdym etapie choroby. Ale nie, nie moje miłe pielęgniarki on na was nie poleci, jest mój, wpadł jak śliwka w kompot.

- Muszę już iść – usłyszałam w słuchawce, rozmawialiśmy przez telefon patrząc na siebie, teraz Matt był smutny, nie lubił mnie zostawiać.

- Jedź do studia, obiecałeś, że do sierpnia wydacie płytę, a ja do tego czasu opuszczę szpital, nie zabieraj mi motywacji do walki. - Po raz kolejny przebierałam palcami po szybie, po jego palcach, tak chciałam móc go już złapać za rękę, poczuć jego ciepło gdy mnie przytula.

- Zajrzę do ciebie jak będę wracał, odpoczywaj, kocham cie mocniej – uśmiechnął się po tych słowach i pojawiły się dołeczki, nasz syn też taki miał.

- Zadzwoń jak będziesz miał chwile i ucałuj Tommyego. Kocham was, najmocniej jak umiem.

- Och to mocno. - Westchnął, wcale nie miał ochoty odchodzić.

- No idź, wrócisz tu niedługo, pozdrów chłopaków.

- Jesteś śliczna Emma. - Mówił prawdę, nigdy w to nie zwątpił chociaż przez chorobę wyglądałam koszmarnie, on swoimi słowami codziennie zapewniał mnie, że jest inaczej. A ja mu wierzyłam, bo wiedziałam, że to są szczere słowa.

- Ty też jesteś śliczny, jedź już. - Pomachałam mu i posłałam buziaka, on go chwycił i przyłożył do serca, jest niesamowicie słodki, prawda? Uśmiechnęłam się na ten gest i złapałam jego buziaka udając, że go zjadam. Śmiejąc się wyszedł z oddziału.

„ Jesteś wariatką ! <3 „ Tak wiem kochanie, to przez ciebie.

Naładowana miłością położyłam się do łóżka, czytałam książkę. Potem spałam, zjadłam coś, tak mijały mi dni. Tygodnie.
Na początku sierpnia było już po wszystkim, przeszczep się przyjął, ja mogłam wyjść ze szpitala. Stałam na parkingu uśmiechając się do słońca, tęskniłam za jego ciepłem, za wiatrem, który lekko chłodził rozgrzane od promieni ciało.

- Ej, zasłaniasz mi słońce – położyłam ręce na jego szyi, on zaś obejmował mnie w talii.

- Jesteś najdzielniejszą kobietą jaką znam. - Pocałował mnie, a ja miałam aż motylki w brzuchu, rozchyliłam wargi i pozwoliłam mu na coś namiętnego. Skorzystał z zaproszenia, przyciągnął mnie bliżej swojego ciała, tuląc jak najcenniejszy skarb. Jego język tańczył z moim taniec tęsknoty miłości i pożądania. - Mmm – zamruczał – Dość kochanie, bo zaraz cie przelecę przy samochodzie.

- Nie krępuj się, twoja żona wróciła do żywych i jest głodna seksu. - Stanęłam na palcach i pocałowałam go w policzek.

- Cieszy mnie to, ale jeszcze powinnaś odpocząć, nabrać sił i ciała, bardzo cie to wszystko wycieńczyło. Zadbam teraz o ciebie. - Pogłaskał mnie po policzku, fakt praktycznie mnie nie było, choroba wyssała ze mnie resztki szczupłego ciała i wyglądałam raczej mało apetycznie. Pojechaliśmy do domu jego rodziców, była tam także moja rodzina, ale co najważniejsze był Tommy. Wzięłam go od razu na ręce, a on się nie przestawał uśmiechać. To tak pogodne dziecko, cieszyłam się, że dałam mu życie i sama miałam kolejny powód by ocalić swoje. Po godzinie zabaw ze mną i swoim tatą zasnął w jego ramionach, Matt i dziecko? Najsłodsza mieszanka jaka mogła powstać. Zjedliśmy pyszną pieczeń zrobioną przez moją teściową, na dokładkę było ciasto dyniowe autorstwa mojej mamy. Z takim menu szybko wrócę do dawnej formy. Miałam apetyt na wszystko, na jedzenie, miłość, seks i macierzyństwo, miałam ochotę żeby żyć. Koło północy wróciliśmy do domu.

- Co ty robisz? - Matt trzymał mnie na rękach i przenosił przez próg

- Przenoszę cię jak na prawdziwego męża przystało, myślałem o tym czego nie zrobiłem po ślubie i zaświeciła mi się lampka, przecież nie przeniosłem cię przez próg, więc proszę bardzo – Postawił mnie na podłodze i pocałował, poszedł szybko po naszego malucha. - Zrobisz herbatę, ja go odniosę i do ciebie wracam.
- Wolałabym się umyć i położyć, ok?

- Jasne, to chodź na górę, zrobię ci kąpiel.

- Nam – dodałam.

- Dobrze, nam. - Uśmiechnął się, poszliśmy na górę, ja zajęłam się Tommym. Chciałam nadrobić stracony czas, mój mąż w tym czasie przygotował wodę i zadbał żeby było dużo piany. Poszłam do łazienki, stał przy umywalkach w samych bokserkach, a ja poczułam znajome ciepło w dole brzucha. Gorący facet. - Gotowa?

- Niezupełnie, jestem w ubraniu... - podeszłam do niego i chwyciłam za jego męskość.

- Mmmm, Emma...

- Kochaj się ze mną, pieprz... rób wszystko co chcesz, ma być jak dawniej. - Złapał mnie za policzki i zaczął zachłannie całować moje usta, ja nie pozostawałam mu dłużna. Szybko pozbyliśmy się moich ubrań, posadził mnie na blacie w którym były umywalki, wyciągnął z bokserek swój sterczący interes i wszedł we mnie powoli, odetchnął zadowolony i pocałował mnie czule.

- Witaj w domu kochanie... -zaśmiał się i zaczął poruszać we mnie, miałam wrażenie że robię to pierwszy raz w życiu, tego uczucia się nie zapomina, to jak jazda na rowerze. Jednak brak seksu przez bardzo długi czasu sprawił, że czułam to wszystko co było mi znane, o wiele intensywniej. Matt był niesamowicie namiętny i czuły. Pieścił moje niedoskonałe jeszcze ciało, szeptał mi do ucha, że kocha każdy milimetr. Doszliśmy w tym samym czasie. Do tej pory nie rozumiem czemu, ale się popłakałam, łzy płynęły równym strumieniem po moich policzkach, żałowałam tego, bo Matt bardzo się wystraszył. - Emma, co ja ci zrobiłem... za mocno, tak? - wycierał mi łzy, dłonie mu drżały. - Kochanie odezwij się, co się dzieje? - przytulił mnie, a ja objęłam go najmocniej jak mogłam. - Ciii, już dobrze.

- Dziękuje ci, jestem szczęśliwa – wydusiłam z siebie i pociągnęłam nosem.

- Rany, jak ty mnie potrafisz wystraszyć, czemu płaczesz?

- No ze szczęścia... było tak cudownie teraz. Było tak jak chciałam, było idealnie, Matt kocham cie.

- No wariatka, mówiłem i się potwierdza. - Złapał moją zapłakaną buzie w dłonie i patrzyliśmy sobie w oczy. - Nie chcę widzieć twoich łez, nawet jeśli to łzy szczęścia, wystarczy uśmiech słońce, serio.

- Mhm, będę się już uśmiechać, jesteś najlepszym facetem na ziemi.

- Mam dla kogo się starać. - Wyszedł ze mnie i postawił na podłodze, weszliśmy do ciepłej wody, opierałam się o jego klatkę piersiową. Czułam na plecach jego spokojny oddech, słyszałam bicie serca, on gładził moje ciało i polewał co jakiś czas ramiona ciepłą wodą.

- Jak zasnę to co zrobisz?

- Zaopiekuje się tobą, śpij – cmoknął mnie w szyje. Chwilę potem zasnęłam.

Obudziłam się rano, w sumie obudził mnie mój syn, który zawzięcie ćwiczył leżenie na brzuchu i podnoszenie główki. Dzielny maluch.

- Cześć mała kopio swojego taty, gdzie jest twój twórca?

- Jestem tutaj – Odwróciłam się, Matt właśnie wszedł do sypialni z tacą. - Śniadanie do łóżka.

- Rozumiem, że będę tak rozpieszczana już do końca życia? - Uśmiechałam się jak głupia.

- Z przyjemnością, ale może jakiś rewanż chociaż w moje urodziny?

- To za rok kochanie, mmm naleśniki.

- I jeszcze to -podał mi mały bukiet stokrotek. - I jeszcze to, byłbym zapomniał – pocałował mnie czule. A nad moją głową latały serduszka.

- Kocham cie – powiedziałam zgodnie z prawdą i zabrałam się za jedzenie pysznych naleśników, a mój syn za jedzenie stokrotek – o nie, nie mój drogi kawalerze, to nie jest do jedzenia. Może jakbyś był pszczołą, ale nie wyglądasz mi na owada, więc nie jedz tego. - Podsunęłam mu jego małego niedźwiedzia polarnego z którym spał, teraz on był najlepszym posiłkiem. Mój Tommy, zjadacz wszystkiego.


   Byliśmy w LA, chłopcy bardzo się denerwowali przed pierwszym koncertem po premierze płyty. Nie rozumiałam tego, bo uważałam, że jak do tej pory to jest ich druga tak świetna płyta. Słuchałam jej na okrągło, Tommy machał nogami i rękami gdy tylko słyszał początek Hail to the king.

- Będzie dobrze, chłopaki, no nie świrujcie. Macie kawał dobrego materiału, sala pęka w szwach, wam nie może się nie udać.

- Emma ma racje, nie panikujcie, tym bardziej, że jesteśmy przy was i w razie czego skutecznie pocieszymy – Lacey była zawsze mistrzynią pocieszania.

- W takim razie ja chce to spierdolić i być pocieszanym – Odparł Johnny, susząc zęby.

- Za dobre granie, też będzie nagroda – Jego żona dalej z nim flirtowała, miłość.

Czy koncert mógł się nie udać? No błagam, nawet Tommy nie mógł zasnąć, bynajmniej nie przez hałas, bo to mu nie przeszkadzało, wiem, bo nie raz jego ojciec słuchał przy nim muzyki zdecydowanie zbyt głośno, a ten spał w najlepsze puszczając bańki z nosa, bo akurat miał katar. Ja wróciłam do domu, Matt długo się zastanawiał, czy ma iść z chłopakami oblewać udany koncert. Wrócił do domu nad ranem kompletnie pijany.

- Żono moja, nie bądź zła, mąż twój sflaczałego fiuta ma... O oOoO – starał się śpiewać, ale mu nie wychodziło, zeszłam na dół nie wiedząc czy mam się śmiać czy płakać. - O moje słońce, Emma kochanie, jestem już.

- Widzę i słyszę... Dojdziesz sam na górę? - Pokiwał głową, że nie i usiadł na schodach. - Matt ja nie dam rady cię wnieść. Może prześpisz się na kanapie?

- Jak to na kanapie, pokłóciliśmy się? - Zrobił smutną minę, czy on potrafi być wkurwiający chociaż raz kiedyś?

- Nie, po prostu jeśli nie dasz rady pójść do sypialni, to nie masz wyjścia.

- Jestem taki pijany – położył mi głowę na nogach, głaskałam go i uśmiechałam się pod nosem.

- Jesteś, nie da się ukryć, co zrobisz teraz?

- Zwymiotuje, albo nie. Albo tak, albo nie, śpiewałem...

- Mhm, śmieszną piosenkę, pójdziesz na górę?

- Y y … mam niedowład nóg. To nie działa – pokazał na swoje nogi, a ja już nie mogłam i parsknęłam śmiechem. - Dlaczego się śmiejesz?

- Bo jesteś pijany i zabawny. - Śmiałam się dalej.

- Mhm, z czego się śmiejesz teraz? Też bym się pośmiał, ej a wiesz, że jutro mam wywiad? Ale mi się chce rzygać... będę rzygał... -wstał i pobiegł do łazienki, ja zrobiłam mu herbaty. Wyszedł blady i zmarnowany, niesamowicie mnie bawił. Położył się na kanapie tak, że nogi mu wisiały, zdjęłam mu buty, przykryłam go kocem. Poszłam na górę, ale nie mogłam zasnąć, poszłam do niego i wtuliłam się mocno, teraz było bezpiecznie, ciepło i tak jak powinno być. Nasz spokój i szczęście trwają do tej pory, Tommy rośnie jak na drożdżach i daje nam codziennie niesamowitą porcję motywacji do życia. Nasz związek rozkwitł, ja wróciłam do zdrowia, miałam w końcu to na co tak długo czekałam. I nie żałuje niczego co przeszłam z nim, przez niego, dzięki niemu. To moje szczęście, moje życie, mój raj na ziemi, mój Matt.

Koniec. 

poniedziałek, 3 marca 2014

19. Lie in my arms, sleep secure

     Nie miałam zbyt wiele czasu na poznawanie mojego dziecka, mały z racji tego, że był wcześniakiem leżał na swoim oddziale w inkubatorze. A ja dwa piętra wyżej na hematologii, widziałam go codziennie, Matt chodził do niego i dzwonił do mnie na Facetime, widziałam jak spał, jak jadł, grymasił i ruszał swoimi małymi rączkami i nóżkami. Wieczorami byłam sama, wpadali moi rodzice, o dziwo na wieść o mojej rychłej śmierci nawrócił się mój ojciec, nawet cieszył się z wnuka. Ja jeszcze mogłam przyjmować gości to dopiero pierwsza seria chemioterapii więc moja odporność nie była gorsza od tej którą miałam na starcie mojej walki z białaczką. Matt na kilka godzin wpadał z chłopakami do studia, mieli materiał na naprawdę dobrą płytę. Napisał piosenkę dla naszego syna, to było słodkie. On nie dopuszczał do siebie myśli, że może mi się nie udać, ja czułam, że walka z chorobą może nie być taka łatwa. A kosiarz coraz częściej pukał w szybę mojego okna. Jedno co mnie pocieszało, to fakt, że nawet jeśli odejdę, Matt zostanie z kimś kto będzie go kochał bez względu na wszystko, tak samo jak ja.

- Matt, zetniesz mi włosy?

- Jesteś pewna? Nie wolisz poczekać, aż same wypadną?

- Chcę się ich pozbyć sama, nie chcę patrzeć jak powoli znikają. - Poszedł po maszynkę, która była u pielęgniarek, patrzyłam jak kolejne pasma moich długich włosów spadają na ziemie, a ja widziałam w lustrze kobietę, której nie znałam.

- Jesteś piękna kochanie.

- Nie jestem... jestem chora, słaba, jestem jedną z tych, za którą chodzi śmierć.

- Przestań tak mówić. - Był zły – wyjdziesz z tego bo jesteś cholernie twardą kobietą, nie poddajesz się tak łatwo.
- Ile razy można upadać Matt?

- Dopóki ma się siłę wstać, lub ma cię kto podnieść, a ja będę zawsze przy tobie.

- Pojedziemy do małego?

- Za chwilę masz chemie, pojedziemy jutro rano. - Zbierał moje włosy, ja ubrałam na głowę chustę, którą przyniosła mi mama.

Po dwóch tygodniach i litrach przelanego we mnie chemicznego świństwa mogłam wyjść do domu, jednak ja spędzałam całe dnie na oddziale. Wieczorami Matt zabierał mnie do studia, szlifowali teraz właśnie Crimson Day, wsłuchiwałam się w każde słowo, każdą nutę.

- Jak się czujesz? - Spytał mnie Zack, siadając obok na kanapie.

- Całkiem nieźle jak na kogoś, kto umiera.

- Przestań tak mówić, nie umrzesz. Masz dla kogo żyć.

- Mam i chcę żyć, ale nie wiesz jak to jest nie mieć siły nawet oddychać. Czuć ból silniejszy od tego gdy ktoś cie kopnie w jaja.

- A skąd ty wiesz jak to boli? - zaśmiał się, a ja razem z nim. Te kilka razy gdy Matt zabierał mnie ze sobą do studia dawało mi sporo energii na późniejszą walkę. Chłopcy mocno wspierali Matta i mnie, odwiedzali małego w szpitalu, a nasz dom już pękał w szwach od ilości prezentów jakie dostał nasz syn. Ja sama nie mogłam się doczekać kiedy będę już mogła zabrać go do domu. Najwcześniej miało to nastąpić po mojej drugiej serii z chemią.

    Wróciliśmy do domu, mały Tommy spał teraz w moich ramionach, ja leżałam w łóżku, od kilku dni wychodziłam tylko do łazienki, byłam bardzo słaba. Chciałam się nacieszyć moim okruszkiem.

- Przyniosłem ci herbatę, może się zdrzemniesz. - Usiadł przy nas, pogłaskał syna po główce.

- Chcę jeszcze z nim posiedzieć, jest taki śliczny. Chciałabym zobaczyć jak dorasta.

- Emma przecież zobaczysz, damy sobie radę, lekarz mówił, że po tej drugiej serii może być gorzej, twój organizm przestaje się bronić. Nie wiem jak wytrzymam kwarantanne od ciebie gdy przejdziesz przeszczep szpiku.

- Nadal nie ma dawcy, mój brat nie może mi oddać szpiku, więc nie wiadomo, czy do przeszczepu w ogóle dojdzie.

- Przestań być taką cholerną pesymistką.

- Jestem realistką kochanie, tylko ty nie widzisz tego, że umieram.

- Nie umierasz! - krzyknął a nasz mały Tommy się obudził i rozpłakał. - Przepraszam...

- Już malutki, już nie płacz. - Tuliłam go i zaraz był spokój, uwielbiałam te chwile, gdy uspokajał się w moich ramionach.

     Trzecią serię chemii spędziłam niemal bez obecności nikogo, mój mąż wpadał sporadycznie, chciał być ciągle ze mną, ale mu zabraniałam, po pierwsze ma się opiekować dzieckiem, po drugie nie pozwolę, żeby patrzył na to jak powoli odchodzę, po trzecie chciałam żeby chodził do studia, tylko tam zapominał o całym tym gównie jakie nas otaczało w związku z moją chorobą. Nie wiedziałam tylko, że mój stan pogorszy się tak nagle, wtedy nie było go przy mnie, a ja zaczęłam się bać. Chcę go jeszcze raz zobaczyć... odejść czując się bezpiecznie, kochanie gdzie jesteś.

- Emma! - wbiegł na sale, usiadł przy mnie, zaraz wziął mnie na kolana, ja przytuliłam głowę do jego klatki piersiowej, słyszałam jak szybko bije jego serce, to nie potrwa długo mój miły. - Kochanie, lekarz mówił...,że ty, on się myli...  ja nie mogę, ty nie możesz słyszysz, nie zostawiaj mnie...

- Matt- resztkami sił uniosłam dłoń, by dotknąć jego policzka – Sprawiłeś, że byłam najszczęśliwszą kobietą na ziemi... mój kochany Matt. - Jego łzy spływały po mojej dłoni, pocałował mnie w czoło. - Kochanie, zaśpiewaj mi.

- Co mam ci zaśpiewać? - pociągnął nosem, a kolejne łzy skapnęły na mnie.

- Piosenkę dla naszego szkraba. I przytul mnie mocniej, Matt zimno mi... -okrył mnie kołdrą, przytulił mocniej i zaczął śpiewać. A jego żal, smutek i łzy eksplodowały przy drugiej zwrotce, nim jeszcze zaczął ją śpiewać. Moja dłoń osunęła się z jego mokrego policzka, moje serce biło wolniej...

- Don't speak, no use for words, lie in my arms, sleep secure. I wonder what you're dreaming of lands rare and far a timeless flight to reach the stars. A lifetime full of words to say I hope that time will slow the passing day. Emma... nie, nie ! - Moje serce przestało bić, a jego śpiew i płacz przerwał długi, nieprzerwany pisk wydobywający się z kardiomonitora. Przyszła tylko pielęgniarka i wyłączyła to urządzenie. Stałam wtedy już obok, patrzyłam jak on tuli moje bezwładne ciało, kochanie nie płacz, będę zawsze przy tobie i w twoim sercu. Dałam ci kogoś kto nadal będzie czynił cie lepszym człowiekiem, nie bój się, wszystko się ułoży. Kocham cie.
  

18. Miodowe lata.

   W pokoju posadził mnie na swoich kolanach. Czułam jego zapach, ciepło bijące od jego ciała. Nasze oczy się spotkały i oboje ujrzeliśmy w nich dokładnie to samo. Pragnienie. Moje i jego usta spotkały się, a było to jak zderzenie pełne czułości i szaleństwa zarazem. Matt czuł mój nieustępliwy język, walczący z jego językiem. Kąciki moich ust drgały w pożądaniu palącym całe ciało. Na plecach, które były niemal niepokryte koronkowym materiałem, poczułam miękką dłoń mojego męża, który przyciągał mnie bliżej i bliżej. Nasze usta były złączone, a obok łóżka leżała już jego kamizelka, krawat, po chwili biała koszula. Wstałam nie odrywając od niego ust, zrobił to samo i powoli zdejmował moją suknię. Dłonie błądziły po jego nagim torsie, delikatnie drażniłam go paznokciami. Sukienka powędrowała na ziemię, złapał mnie za rękę i nie przestając się na mnie gapić pomógł mi wyjść z materiału leżącego na podłodze. Byłam kompletnie naga, a on zupełnie tym faktem zaskoczony. Podeszłam do niego bliżej, rozpięłam pasek od spodni i wyciągnęłam go szybkim ruchem. Złapał mnie za policzki i nagle czułam jego zachłanny język w moich ustach, aż jęknęłam. Gdy jego spodnie były już na ziemi zaczęłam dotykać przez materiał bokserek, jego nabrzmiałego członka. Usiadł na łóżku i pociągnął mnie za sobą, czułam jego męskość siedząc mu na kolanach, wiedziałam, że zaraz będzie mnie wypełniać po same brzegi, na samą myśl robiłam się coraz bardziej mokra. Klepnął mnie mocno w tyłek, a w podbrzuszu pojawiło się cudowne ciepło. On kontynuował pieszczoty, leżałam na łóżku, a on powoli obcałowywał moje ciało. Mruknęłam z zadowoleniem, nie ominął żadnego miejsca, każdy pocałunek, każde muśniecie językiem było jak delikatny przepływ prądu przez rozgrzane ciało. Pieszczoty dawane mi przez męża, że byłam coraz bardziej podniecona, o ile można bardziej, bo między nogami miałam już chyba ocean. W końcu dotarł do mojej kobiecości. Jego zwinny język wsunął się do mojego wnętrza. Moja pozycja przypominała lekki łuk, zagryzłam dolną wargę i cicho jęknęłam. Pieszczoty trwały, aż przez całe moje ciało przeszedł dreszcz. Świat wirował za zamkniętymi oczami, a feeria barw migotała pulsując w głowie boskim blaskiem. Ciepło rozchodziło się wraz z prądem… emocje jeszcze nie opadły gdy poczułam coś przyjemnego, och mój mąż jest we mnie. To tylko przedłużyło przyjemność i oddałam mu się bez pamięci. Sztywna męskość Matta ostrożnymi, powolnymi ruchami wchodziła w moje ciasne i gorące wnętrze. Po chwili on przyspieszył wchodził we mnie raz za razem, brakowało nam tchu, nasze usta tak jak i ciała nie rozstawały się już w ogóle, stały się jednym. Raz po raz zaczerpując tchu z naszych gardeł wydobywały się stłumione jęki. Kochaliśmy się i pieprzyliśmy na zmianę, tak długo jak nigdy.

- Żono wstawaj, już późno, kochanie. - To miłe, że tak do mnie mówi, ale zasnęłam godzinę temu, chyba go uduszę.

- Matt, śpię – wymamrotałam i zakryłam się kołdrą.

- Za dwie godziny mamy samolot na Hawaje, wstawaj.

- Hawaje?! - Usiadłam wyspana, rześka i gotowa na przygody, marzyłam o Hawajach już od dawna.

- Ty żyjesz – pocałował mnie czule – Dzień dobry żono.

- Mój mąż! - rzuciłam mu się na szyje. - Hawaje z tobą, idealnie.

- Na tydzień, tylko ty i ja.

- I nasze bobo – cmoknęłam go, a potem wycmokałam go setki razy.

- Nasza rodzina leci na Hawaje. Spakowałem nam walizkę, mam nadzieję, że spodobają ci się rzeczy

- Lubię swoje ubrania, więc pewnie tak. - Wstałam, wzięłam prysznic, przebrałam się w coś normalnego, dotknęłam swojej sukienki, wisiała już na wieszaku, zaczepiona o drzwi. Jest piękna.

- Wyglądałaś w niej cudownie.

- Czułam się bardzo atrakcyjnie, jak księżniczka.

- Teraz jesteś już królową. - Zapiął walizkę – no moja miła, ruszamy.

- A co się z nią stanie? - nie chciałam jej tu zostawiać na pastwę losu.

- Spokojnie, moja mama przyjedzie zabrać twoją sukienkę. Chodź – wyciągnął do mnie dłoń, poszliśmy do windy.

Na lotnisku, w strefie VIP czekał na nas samolot, prywatny odrzutowiec, boże, ponosi go. Ale gdy tylko usiadłam w fotelu byłam w niebie, jeszcze nie dosłownie. Lecieliśmy słuchając razem muzyki, jedną piosenkę wybierał on, drugą ja i tak na zmianę. Robiliśmy raz odkąd pod choinką znalazłam walkmana, jego ojciec kupił nam rozdzielacz do słuchawek i godzinami siedzieliśmy w jego pokoju słuchając muzyki. Nadal do mnie nie dociera, że to już nie jest tylko mój przyjaciel, okazyjnie kochanek... to mój mąż, wszystko dzieje się tak szybko. Położyłam głowę na jego ramieniu i spojrzałam na niego z dołu, pacnął mnie palcem w nos, a ja szczerzyłam zęby do niego. Nikt nie mógł nam odebrać szczęścia. Nikt.


***
Ubłagałam go, żebyśmy zostali do końca wyjazdu, chociaż z moim zdrowiem nie było najlepiej. Od jakiegoś czasu czułam gulkę na mojej szyi ale lekceważyłam to, każdemu czasem coś wyskakuje. Tylko, że oprócz tego byłam bardzo słaba, zwalałam winę za to na ciąże, przecież wtedy kobieta jest zmęczona. Pojawiły się obfite krwawienia z nosa, to tłumaczyłam sobie zmianą klimatu, osłabieniem. Jednak Matt coraz bardziej się martwił, teraz siedzieliśmy w poczekalni, zaraz miałam mieć wizytę. Wszedł ze mną i żadne prośby nie pomagały. Opowiedziałam lekarzowi jakie mam objawy, on zlecił badanie krwi. Następnego dnia poszłam odebrać wyniki i czekało na mnie dwóch lekarzy.

- Witam, to jest doktor James Franklin, jest hematologiem.

- Hematologiem?

- Proszę siadać, musimy porozmawiać. - Lekarz wskazał na krzesło obok którego stałam. Usiadłam posłusznie, serce mi waliło.

- Musimy zrobić dokładniejsze badania, ale już z wyników krwi możemy wnioskować, że choruje pani na białaczkę.

- Słucham!? Na nic takiego nie choruje, po prostu jestem w ciąży i przez to jestem osłabiona. - Co oni sobie wymyślili.

- Doktor Franklin przyjmie panią na oddział, zrobi szereg badań i wtedy będziemy mieć pewność.

- Chcę jakieś witaminy i będzie dobrze.

- Pani nie rozumie, przeciąganie leczenia takiej choroby może się skończyć tragicznie. Jest druga sprawa. Jeśli diagnoza się potwierdzi, będziemy chcieli zacząć leczenie, niestety chemioterapia w połączeniu z ciążą... niech pani nas nie zrozumie źle, jesteśmy w stanie uratować pani życie, przedłużyć je i pozwolić by spokojnie zaszła pani w kolejną ciąże.

- Nie... nie, nie zgadzam się, nie... jak możecie mówić mi takie rzeczy, ja kocham to dziecko, mój mąż je kocha! … - wyszłam z gabinetu, ocknęłam się na kozetce, zemdlałam.
- Pani mąż jest już w drodze do nas – odezwał się Franklin, zabójca dzieci! …

- Chce wrócić do domu.

- Powinna się pani przebadać, dla własnego dobra.

- Nie usunę ciąży... nie zmusicie mnie do tego, nie.

- Oczywiście, że nie zmusimy, ale chcemy dać szansę na normalne życie.

- Nie będzie normalnego życia, jeśli zniknie życie które noszę w sobie.

- Porozmawia pani z mężem.

Matt zjawił się obok mnie po 15 minutach od obudzenia.

- Emma, skarbie wiedziałem, że coś jest nie tak. - Głaskał mój policzek, a ja się już nie bałam.

- Wszystko będzie dobrze, tylko zabierz mnie do domu.

- Nie, powinnaś pojechać do szpitala, zbadać się. Zrób to dla mnie.

- Najgorszy argument jaki mogłeś mi dać... bo nie mogę przez to odmówić.

- Będziemy oboje spokojniejsi. - Pocałował mnie.

Popołudnie, noc i cały kolejny dzień spędziłam na oddziale hematologicznym, wśród bólu, cierpienia, łysych ludzi za którymi już chodził mroczny kosiarz. Nie chciałam tak skończyć, miałam przed sobą jeszcze kawałek życia, męża którym chciałam się nacieszyć, macierzyństwo... to wszystko miało tak nagle zniknąć?
Późnym popołudniem na salę przyszedł doktor Franklin, miał ze sobą teczkę i raczej niemrawy wyraz twarzy.

- Pani Sanders, sprawa wygląda dość poważnie... wiele wskazuje na to, że to ostra białaczka szpikowa. - Zaczął coś opisywać, jakieś medyczne pojęcia, nic mnie już nie interesowało, byłam chora, dlaczego to pieprzone życie nie da mi wreszcie spokoju. Jest tyle złych ludzi na świecie, niech oni cierpią... nie ja, nie Matt, nie nasze dziecko. - Czy pani mnie słucha?

- Proszę? …

- Mówiłem o rozpoczęciu leczenia, najpierw usuniemy ciąże, a potem zaczniemy chemioterapie, gdy zwalczymy wszystkie chore komórki w pani ciele, przeszczepimy szpik od dawcy, już zaczęliśmy szukać.

- Nie usunę ciąży... - byłam tak pewna swych słów, nikt mnie nie złamie.

- Emma... - głos Matta był cichszy od szeptu.

- Nie zrobię tego słyszycie, to dziecko zasługuje na życie, tak samo jak ja. Te kilka miesięcy mnie nie zbawi, gdy maluch będzie już bezpieczny w ramionach swojego taty, wtedy możecie mi przeszczepić nawet mózg, teraz wracam do domu.

- Kochanie, musisz być zdrowa, żeby mi pomóc, żebyśmy mogli razem wychowywać dzieci... będziemy je mieli, błagam, nie możesz tak ryzykować.

- Ja podjęłam już decyzje, to jest moje ciało i zrobię z nim co zechce. Urodzę dziecko i wrócę na leczenie, teraz proszę mi przynieść wypis, wracam do domu.

- Jeśli nie podda się pani leczeniu, nie przeżyje pani kolejnego roku, nawet jeśli zaczniemy leczenie nieco później, straci pani swoją szansę.

- Ja się nie boję śmierci, był pan kiedyś przywiązany do krzesła w podpalonym domu? … A ja byłam, śmierć śmiała mi się prosto w twarz i ostrzyła swoją kosę, a potem ja pokazałam jej środkowy palec. Nie dam jej kolejnej szansy, będę walczyć. Ale teraz mam inne priorytety.

- Robi to pani na własną odpowiedzialność, uprzedzam, za kilka miesięcy, nie dam już tak dużej szansy na poprawę zdrowia.

- Czekam na wypis. - Powiedziałam krótko.

   Pojechałam do szpitala w 8 miesiącu ciąży, czułam się fatalnie, byłam coraz słabsza, miałam na zmianę, anginy, zapalenia oskrzeli lub płuc. Mimo tego nasze dziecko czuło się dobrze, nawet jeśli zabierało ze mnie resztki sił to byłam dumna z tego szkraba, że tak świetnie sobie radzi w tak fatalnych warunkach. Urodziłam przez cesarskie cięcie, Matt z drżącymi rękami przeciął pępowinę i o to na świecie był już nasz syn, mały Tommy był śliczny, miał ciemne włosy, mały nosek, a jego płacz i krzyk był najpiękniejszym dźwiękiem na ziemi.  

sobota, 1 marca 2014

17. Na poduszce leżała koperta.

    Dzień rozpoczął się dziwnie, obudziłam się sama w łóżku, nie przywykłam do tego. Na jego poduszce leżała koperta „Dla Emmy” ciekawe co znów wymyślił. Otworzyłam i wyciągnęłam małą kartkę „Gdy miłość twa znika, poszukaj jej dobrze. Bo kiedy znajdziesz się w tych ramionach, już wszystko będzie dobrze.” Ok nie doceniałam jego poezji, muszę to zmienić, jest niezły. Zaśmiałam się pod nosem i czytałam dalej „Pierwsza wskazówka: Tam życie kobiety zaczyna zmieniać się, wybieraj co chcesz i nadal szukaj MNIE!” śmiałam się jak głupia, niżej był podany adres. Ubrałam szybko szorty i biały top do tego jasne tenisówki, związałam włosy i pojechałam pod wskazany adres. Od razu do niego zadzwoniłam chcąc go zwyzywać, a potem zabić... ale nie odbierał. Weszłam do salonu sukien ślubnych, podeszła do mnie kobieta.

- Witam w czym mogę pomóc?

- Dzień dobry, jestem Emma i chcę zabić mojego narzeczonego, jest tu może?

- Pani Smith? Emma Smith? - Kiwnęłam głową, że tak. Zaprowadziła mnie przed manekiny i wieszaki z sukniami, nie chciałam nic wybierać, chciałam zabić. - Proszę się rozluźnić, z pewnością coś pani wybierze.

- Och z pewnością... - uśmiechnęłam się wkurwiona i mimo wszystko zaczęłam przeglądać sukienki. Były piękne, myślałam o tym, która spodobałaby się także jemu... dupek, kochany dupek. - Mogę przymierzyć tą?


- Oczywiście, zapraszam tędy – prowadziła mnie przez salon do przymierzalni. Ubrałam na siebie suknię idealną, była do samej ziemi, opinała się na piersiach, talii i brzuchu, dół był prosty i układał się doskonale. Góra sukienki była zrobiona z koronki, gdzieniegdzie wkradł się mały błyszczący element. Plecy były praktycznie wolne od materiału, tylko w okolicy karku zbierała się koronka z ramion. Chcę w tej sukience powiedzieć „tak” …

- Jest piękna. Może niedługo po nią wrócę. - Przeglądałam się, ładnie w niej wyglądam gdy jeszcze nie widać brzuszka.

- Pani Smith, może pani zabrać już teraz ta sukienkę, rachunek jest uregulowany. - Co? Czy Matt kompletnie zwariował?! …

- Ale... - Zamiast wyjaśnień dostałam kolejną kopertę, och kolejna dawka poezji. „ Czas ucieka, Matt wciąż czeka ;-) Wierzę, że wyglądasz cudownie, ale jeszcze nie pora bym się o tym przekonał. Pamiętaj wykonuj zadania, a spotka cię wyborna nagroda” och, czyżby seks? Przebrałam się w normalne ubranie a sukienkę wrzuciłam na tylne siedzenie mojego BMW, pojechałam dalej, to salon fryzjerski w którym pracowała Gena.

- Jesteś już, jak to dobrze, siadaj, pora się tobą zająć.

- Gena, błagam powiedz co się dzieje? - wiem, że i tak mi nie powiesz pipko.

- Och Emma, przecież wiesz, że ci nie mogę powiedzieć – Ha! Mówiłam.

Dwie godziny upłynęły nam na układaniu włosów, a ja sama nie wiedziałam czy cieszyć się z moich przeczuć, czy nadal próbować go zabić. Dostałam kolejną kopertę. „ Tam gdzie najczęściej uciekaliśmy z lekcji, lub bawiliśmy się jako dzieci" to proste, park.

- Jedziesz ze mną Gena?

- Nie, ja mam jeszcze coś do zrobienia, uważaj na siebie. Na włosy tez, wyglądasz pięknie.

- Dzięki, pomożesz mi go potem zabić? - uśmiechałam się.

- W życiu, pora żebyście żyli długo i szczęśliwie.

- Tak już jest od kilku miesięcy. - Westchnęłam i pojechałam do parku, na ulicy gdzie zaparkowałam, czekała na mnie Lacey, cholera ona też jest w to wszystko zamieszana? Zabrała mnie i moją sukienkę do pobliskiego hotelu, w jednym z pokoi pomalowała mnie i pomogła przy sukience, dała też buty, to pozłacane czółenka od Louboutin'a AAAA marzyłam o takich.

- Wyglądasz obłędnie Emma... jesteś najpiękniejszą panną młodą jaką widziałam – Przytuliła mnie.

- Dzięki. Nadal wolę nie rozumieć co się dzieje. - Dostałam kolejną kopertę. „Kochanie, wiem, że jesteś zła, chcesz mnie zabić, ale ja robię to dla nas, naszej trójki. Czekam na ciebie w parku. Kocham cię i cierpliwie czekam, aż zostaniesz moją żoną” … Popłakałam się, właśnie dzisiaj, teraz, zaraz miałam być panią Sanders. Ten dzień nastał, chociaż wcale się go tak szybko nie spodziewałam. Zeszłyśmy na dół, park był zamknięty dla ludzi, mogli wejść tylko zaproszeni goście, było ich bardzo dużo. Rozglądałam się za moim ojcem, w końcu kto jak nie on miałby mnie oddać w ręce przyszłego męża. Niestety go nie było, a to zadanie wykonał Garry, ojciec Matt'a jest wspaniały, na wieść o wnuku, szalał z radości. Moi rodzice nie wiedzieli, odkąd byłam szczęśliwa moje relacje z rodziną podupadły, wiem, że mama się cieszyła. Nawet tu jest, wcześniej jej nie zauważyłam. A teraz stoję przed nim, mój kochany mężczyzna. Ma na sobie idealnie skrojony, do swojej sylwetki, garnitur. Jego uśmiech owinąłby się wokół głowy gdyby nie blokujące go dołeczki w policzkach. Już mam ochotę go ucałować, cała złość zniknęła. Kocham go. Moją druhną była Amy, siostra Shadowsa, oraz dziewczyny chłopaków, oprócz Michelle, której nawet nie było wśród gości. Za to Brian stał za Mattem i cieszył się jak głupi do sera.

- Co z twoim negatywnym zdaniem na temat ślubu? - spytałam go na ucho, gdy całował mnie w policzek na przywitanie.

- Z tobą to co innego kotku. - Złapał mnie za rękę, JJ nasz wspólny przyjaciel udzielał nam ślubu, przez co nie było skrępowania, za to dużo śmiechu. Przed założeniem sobie obrączek, Matt poprosił o chwilę ciszy. - Emma, kochanie... nie wiem jak jeszcze mogę ci podziękować za to, że jesteś przy mnie. Od tylu lat, nieprzerwanie wspierasz mnie, kochasz, dajesz mi nadzieję, poczucie własnej wartości i miejsce w którym ja mogę ulokować moje zagubione uczucia, dajesz mi swoje serce. Zawsze będziesz dla mnie najlepszą przyjaciółka i jedyną kobietą w moim życiu, którą szczerze kocham i chcę kochać przez kolejne lata. Teraz będziemy rodziną, wspólnie wychowamy nasze dziecko na kogoś dobrego, takiego jak ty. Byłaś i jesteś dla mnie wzorem, kobietą której nie pozwolę nigdy krzywdzić i przepraszam cię raz jeszcze za krzywdy, które ja sam ci wyrządziłem. Kocham cie Emma, jesteś całym moim światem.

- Matt.. - wyszeptałam i po prostu rzuciłam mu się na szyje i pocałowała go, łzy sprawiły, że nie widziałam co robię i dłuższą chwilę męczyłam się, żeby ubrać mu obrączkę na palec. Objął mnie i przyciągnął do swojego ciała, cmoknął mnie niewinnie by po chwili nasze języki wspólnie rozpoczęły namiętną bitwę.

   Niedaleko były rozstawione namioty, w nich można było potańczyć. Wesele było cudowne, goście bawili się wyśmienicie, a ja sama tańczyłam jak nigdy w życiu. Matt był moim mistrzem niespodzianek no i mężem! Jestem już panią Sanders i teraz nikt nas nie rozdzieli.

- Masz ochotę już uciec do hotelu? - wyszeptał mi do ucha, stał za mną i przytulił mnie do siebie.

- Mam ochotę krzyczeć ze szczęścia, to co dzisiaj zrobiłeś zakrawa o szaleństwo i powinnam cię odesłać do wariatkowa, ale chcę się nacieszyć mężem.

- Mąż, to brzmi poważnie, żono.

- Mamy wreszcie najlepszy status związku.

- Już go zaktualizowałaś na facebook'u ? - zaśmiał się chrypliwie.

- Zrobię to po dobrym seksie -dotknęłam jego dłoni, na której miał obrączkę. - Dziękuje ci za ten dzień, jest taki jak sobie wymarzyłam.

- Jeszcze się nie skończył i nie było pierwszego małżeńskiego seksu – Całował moją szyje.
- Zostawmy grę wstępną na później, hm? Teraz jeszcze zatańczymy – Pociągnęłam go za rękę i porwałam do tańca.

   Przyjaciele i rodzina pożegnali nas i bawili się dalej, my zaś przebiegliśmy przez ulicę i konsumowaliśmy związek w pokoju hotelowym... 


Udało się! 

16. To musiało się stać.

    Patrzyłam na dwie kreski, cholera, cholera, jeszcze raz cholera! Jak to się mogło stać, przecież pilnowałam wszystkiego.

- Emma, zaraz się zesikam! - Krzyknął zza drzwi. Och zapewniam cię, że nie tylko się zesikasz, jak się dowiesz. Kurwa!

- Już wychodzę – Wyrzuciłam 13 testów, przykryłam je stertą chusteczek. Jeden schowałam pod koszulkę i wyszłam z łazienki, cmoknęłam Shadowsa w policzek, żeby już się nie złościł. Schowałam test w swojej szafce nocnej i zeszłam na dół. Nie miałam typowych objawów, no tylko spóźniał mi się okres. Umówiłam się na wizytę u lekarza. Skończyłam rozmowę przez telefon w samą porę.

- Z kim rozmawiasz z samego rana? - Matt stał za mną, objął mnie i pocałował w szyje, robił tak co rano, gdy byłam już w kuchni i szykowałam dla nas śniadanie. Ale dzisiaj było coś innego w tym, poczułam jego dłoń na swoi brzuchu i od razu pomyślałam, że przecież tam jest już nasze dziecko.

- Będę musiała dzisiaj wyjść na dwie godziny, zjemy śniadanie i pojadę, ok?

- Nie, nie, nie. Nigdzie nie pojedziesz, mam trochę wolnego i chciałem cie rozpieszczać cały dzień.
- Ja wiem, to słodkie, ale muszę wyjść, umówimy się tak, że zrobisz dzisiaj romantyczny lunch, hm? I jak wrócę do domu, to spędzimy trochę czasu razem. - We troję …

- Ten jeden raz ci odpuszczę, mogę się teraz na coś przydać?

- Wyciągnij proszę pieczywo i zrób sobie kawę, ja nie mam ochoty. - Dobrze, że nie zaczęłam przy nim wymiotować, domyśliłby się, że coś kombinuje. Zjedliśmy śniadanie rozmawiając o planach na przyszłość, ani słowa o dziecku, niedobrze. Pół godziny później wzięłam kluczyki do mojego BMW x5, nadal miała mu za złe, że sprawił mi tak drogi prezent, bo ja nie mogę mu się odwdzięczyć, moja wypłata była śmiesznie mała przy jego zarobkach, szczególnie po wydaniu płyty Nightmare i jej ogromnym sukcesie.

- Mamy i malucha – powiedziała lekarka, która znalazła powód dwóch kresek na moim teście.

- To okruszek – wyszeptałam i nie mogłam przestać patrzeć się na ekran, to już jest żyje tam i rozwija się we mnie. Owoc miłości. Matt się ucieszy, musi, przecież to jest nasz mały skarb. Będziemy mieli dziecko!

- Ale wszystko jest dobrze, dziecko rozwija się prawidłowo, przy kolejnej wizycie posłuchamy jego serduszka. Pozostaje mi tylko pogratulować, a na koleją wizytę zapraszam z narzeczonym – spojrzała na mój piękny pierścionek a ja się do niej uśmiechałam.
Wyszłam od lekarza unosząc się kilka centymetrów nad ziemią ze szczęścia. Miałam nadzieję, że Matt będzie podzielał mój entuzjazm. Nie było na co czekać, mój zegar biologiczny tykał. Wróciłam do domu, jakoś zaparkowałam w garażu tym bydlakiem, nie powiem podobał mi się ten samochód, tylko jego cena. Poczułam zapach spalenizny.

- Co popsułeś? - spytałam wchodząc do kuchni, stał tam mój przyszły mąż, w samym fartuszku... samym!

- Przypaliłem kurczaka, jesteś bardzo głodna? Bo muszę zrobić coś innego. - Podrapał się po głowie, dobrze, że nie po gołej dupie.

- Jesteś, tak prawie nago. - Pochyliłam się, żeby lepiej widzieć jego pośladki.

- Podoba ci się? - wyszczerzył się do mnie.

- Niezły tyłek panie Sanders. Pomóc ci w przygotowaniach jedzenia?

- Nie, ja rządzę w kuchni, ty siadaj, powiesz mi gdzie byłaś? - Przechadzał się, wyciągał inne rzeczy na lunch, a ja nie mogłam oderwać od niego wzroku. - Dlaczego nic nie mówisz?

- Bo twoja goła pupa mnie dekoncentruje... - zakryłam oczy – Byłam u lekarza.

- Jak to u lekarza, źle się czujesz? Czemu mi nic nie powiedziałaś, pojechałbym z tobą.

- Musiałam coś sprawdzić, Matt jest taka sprawa... bo ja...

- Tak ? … co ty – Mina mu zrzedła, a ja nie wiedziałam czy powinnam mu teraz mówić. Wyciągnęłam z torebki zdjęcie USG i podałam mu.

- Co to jest? Jesteś na coś chora?

- Tak przez jeszcze 7 miesięcy będę chora... - uśmiechnęłam się, niestety on nie zrozumiał. - Jestem w ciąży kochanie.

- Jak to w ciąży?

- No przez to, że regularnie uprawiamy seks, w sumie zawyżamy dane statystyczne, to... no jest dziecko.

- Nie pytam jak się robi dzieci, tylko skąd to się wzięło. - TO... dziecko, a nie jakieś TO.

- No w sumie moja odpowiedź pokrywa się z twoim pytaniem. Po prostu jestem w ciąży.

- Zabezpieczamy się, więc nie rozumiem.

- Antykoncepcja nie zapewni ci na 100% że nie będziemy mieli dziecka. - Zabrałam mu zdjęcie, schowałam do torebki. - Jednak miałam nadzieję, że się ucieszysz... ale teraz ty i twój goły tyłek możecie się ode mnie odwalić. - Poszłam na górę, zakryłam się kołdrą, czyli schowałam się przed światem.

- Kotku – usłyszałam kilka minut później, usiadł przy mnie i odkrył mnie, nie miał już fartuszka i gołej dupy. - To nie jest tak, ja się ciesze w sumie. Tylko zaskoczyłaś mnie, myślałem, że najpierw weźmiemy ślub.

- Ślub!? Jaki ślub nie rozmawialiśmy o tym, miesiąc temu mi się oświadczyłeś, spokojnie mamy czas.

- Chcę cie już mieć.

- Masz, przecież jesteśmy razem, szczęśliwi... małżeństwo? - Chciałam za niego wyjść, ale tak teraz?

- Przemyśl to. - Pocałował mnie – może wyjdziemy gdzieś na miasto? Włoska restauracja, hm?

- Ale nie będziesz już miał gołej pupy? - uśmiechnęłam się, on znów mnie cmoknął, za po chwili jeszcze raz i jeszcze. Po 20 cmoku przestałam liczyć. 

czwartek, 27 lutego 2014

15. Diamentowe zęby Matt'a

 Stałam w czarnej sukience przed kolano, po raz setny chyba patrzyłam w swoje odbicie w lustrze.

- Wyglądasz nieziemsko - Matt stał za mną i zabrał moje długie włosy z szyi żeby mnie pocałować. Gdy to robił miałam ciarki. Jego ciepłe, miękkie usta zostawiały na skórze ślad, a powietrze, które chłodziło lekko wilgotne po pocałunku miejsce, przypominało mi o słodkiej przyjemności.

- Cieszę się, ze idziemy na ten zjazd - poprawił swoją koszule, muszę przyznać, ze w czarnej koszuli, dopasowanej do jego sylwetki, wyglądał niemożliwe seksownie. - czemu tak mi się przyglądasz?

- Bo jest cholernie podniecająco.

- Jest coś, co cie nie podnieca?

- W tobie? Twoje diamentowej żeby. - zachichotałam jak głupia na wspomnienie jego epizodu z nakładkami.

- Już się ich pozbyłem. Skoro wyglądasz pięknie to jedziemy. - Po prostu złapał mnie za rękę i poszliśmy do samochodu.

Jechał jakaś okrężną drogą, coś dzisiaj kombinował, a ja nie mogłam odgadnąć o co chodzi. Gdy
podjechaliśmy pod szkołę parking był pusty, żadnego baneru mówiącego, że dzisiaj jest zjazd.

- Jesteś pewny, że to dzisiaj? Nikogo tu nie ma.

- Jesteśmy za wcześnie, no nic przejdziemy się po szkole. - Wysiadł i otworzył mi drzwi, oho coś się święci.

- Brałeś coś? - Zamknął samochód i splótł swoje palce z moimi, zgrabkowane dłonie, uwielbiałam to.

- Nic, nie wiem o co ci chodzi, chodź – pociągnął mnie lekko i poszłam za nim. Miałam dzisiaj szpilki i byłam bardziej zbliżona wzrostem do niego, mieć bliżej do jego ust, cudownie. Skorzystałam z tego przywileju. Objął mnie w talii i przyciągnął bliżej swojego ciała, położyłam dłonie na jego klatce piersiowej, czułam jego ciepło i twarde mięśnie. Zamruczałam z przyjemności.

- Emma... co ty ze mną robisz. - Powiedział z zamkniętymi oczami, a jego usta ułożyły się w uroczy uśmiech.

- Kocham cię. - Skwitowałam krótko, znów złapał mnie za rękę i szliśmy korytarzem szkolnym w stronę sali gimnastycznej, było cicho i pusto. Zapamiętałam to miejsce inaczej, jako tętniące życiem miejsce spotkań, seksu w toaletach, zawodów miłosnych, wyrywania sobie włosów przez dziewczyny, krzyki nauczycieli i Matt'a, który siedział najczęściej przy drzwiach dyrektora. Nagle na korytarzu zgasły światła, wystraszyłam się i mocniej złapałam go za rękę.

- Nie bój się, sprawdzę co się stało, zostań tu.

- Nie! Ciebie chyba popierdoliło, nie zostawiaj mnie.

- Kotku, po prostu stój tutaj, ja wrócę. A jak nie, to znajdziesz drogę. - Puścił moją rękę, a ja w kompletnej ciemności nie widziałam gdzie się podział.

- Matt! Masz tu natychmiast wrócić! Wykastruje cie przysięgam! Wracaj słyszysz?! - Otoczyła mnie cisza, nie słyszałam jego kroków, jego głosu, słyszałam tylko moje walące z zawrotną prędkością serce.

- Nie bój się Emma – usłyszałam głos gdzieś obok mnie, poczułam czyjś oddech na swojej skórze i znów ta cisza.

- Jesteśmy tu Emma – Kolejny głos … co tu się kurwa dzieje, czy to będzie niestosowne, jak zaraz nawale w majtki ze strachu? … Matt już nie żyjesz.

- Wiemy gdzie jesteś, ty nas nie widzisz – Kolejny mężczyzna, przysięgam, że znam te głosy, ale wiem skąd, strach mnie obleciał. Jestem sama. Zaczęłam biec, przed siebie, przerażona i zagubiona, potrzebuje tego sukinsyna. Wpadłam na coś, światło na korytarzu się zapaliło, a ja trzymałam się za nos, przypieprzyłam o drzwi od sali gimnastycznej. Otworzyłam je, bałam się spojrzeć za siebie. Oniemiałam, sala wypełniona była czerwonymi różami, wręcz bordowymi, piękne. Na środku był rozstawiony podest, na nim Brian z gitarą, Zack tak samo, Johnny z basem, Mike za perkusją a Matt stał jak ciota przy mikrofonie. Ok, a teraz mi panowie wyjaśnią co się dzieje. Tak się jednak nie stało, w mojej głowie rozbrzmiała piosnka Dear God. Shadows śpiewał ją jak nigdy wcześniej, była pełna miłości... do mnie, potrzeby opiekowania się mną. Zalałam się łzami, byłam zawodową płaczką, ale to co zrobił dzisiaj, kurde kto by się nie popłakał. Podszedł do mnie śpiewając ostatni raz refren, po czym padł na kolana i wyciągnął z kieszeni spodni małe aksamitne pudełko, otworzył je a ja zakryłam usta dłońmi, to prawdziwy
błyszczący pierścionek...

- Matt... - wyszeptałam a łzy płynęły już równym strumieniem po obu policzkach.

- Emma... moja mała.
Jesteś latem mym i wiosną roześmianą wciąż radością. To ty zimą i jesienią, jesteś kwiatem i zielenią. Tyś mym źródłem i strumieniem, w tobie gaszę me pragnienie. Z tobą wszystkie chwile dzielę świątek, piątek i niedzielę. Składam dzisiaj w twoje ręce życie moje i... me serce. - O kurwa Matt poetą, kocham go! - Wyjdziesz za mnie?

- Tak idioto! Tak! Tak! Tak! Boże tak! - rzuciłam mu się na szyje, biorąc pod uwagę, że klęczał, to poskutkowało tym, że oboje leżeliśmy na podłodze sali gimnastycznej śmiejąc się jak głupki. Chłopcy zaczęli grać wesołą melodię a Brian zaczął podśpiewywać do mikrofonu

- Powiedziała tak, powiedziała tak o o o powiedziała tak!

Matt wsunął na mój palec śliczny pierścionek z diamentowym oczkiem, pasował idealnie. Przytuliłam się do niego mocno, dając mu całą swoją miłość, która wreszcie zostaje tak bardzo doceniona.

- Jestem najszczęśliwszym facetem na świecie.

- Nie wiem co powiedzieć Matt, dziękuje nie wystarczy.

- To ja mam ci za co dziękować i będę to robić do końca moich dni. - Pocałował mnie. - Zagramy dla ciebie koncert, co ty na to?

- Ja wybieram piosenki, zobaczymy na co was stać. - Nie przestawałam się uśmiechać, oni grali dla mnie każdą moją zachciankę, nawet jak czegoś nie znali to improwizowali, a to kończyło się instrumentalną katastrofą i kupą śmiechu. Uwielbiałam ich, to moja rodzina, to moje życie.


Wróciliśmy do domu grubo po północy, ja dowiedziałam się już, że spotkanie absolwentów to wymysł Matta, który uznał, że oświadczyny w szkole, w miejscu w którym go pokochałam to będzie dobry pomysł. Cóż nie mogę zaprzeczyć, to mi się niesamowicie podobało, zrobione tylko dla mnie, pamiętając o moich uczuciach. Nie mogę się przyzwyczaić, że coś ciężkiego ozdabia mój palec, wciąż się gapie na to cudo i uśmiecham się, ciekawe czy będę mogła powodować wypadki przez ten pierścionek, tak oślepić kilku głupich kierowców... niech giną. Moje mordercze myśli przerwał mój narzeczony, który stał za mną, chwycił za uchwyt zamka i zaczął powoli przesuwać się w dół, czułam jego ciepłe palce na swoich plecach.

- Jesteś już moja. - Pocałował mnie w szyje.

- Zawsze byłam twoja – wymruczałam i odwróciłam się do niego, on zsunął sukienkę z moich ramion a materiał spał do mych stóp, stałam przed nim w szpikach i koronkowej czarnej bieliźnie. Oczy mu błyszczały, złapał mnie lekko za brodę i uniósł mi głowę, patrzyliśmy na siebie.

- Bez gry wstępnej proszę, jestem cała mokra i pragnę cię jak chyba jeszcze nigdy... - Zaczęłam go namiętnie całować, jego dłonie powędrowały na moją talie i pośladki, potem w górę, rozpinał mi stanik. Położyliśmy się na łóżku, był nade mną, złapałam go za szyję i przyciągnęłam do swoich ust. Uwolnił się, całował mój dekolt, piersi, to takie przyjemne. Schodził niżej, błagam bez wstępów przeleć mnie po prostu... chociaż nigdy nie jest „po prostu”. Spojrzał na mnie z dołu i złapał zębami za materiał mojej bielizny i ciągnął uniosłam tyłek a on pomagając sobie rękami zdjął ze mnie resztki odzienia, o dziwo zostawił buty. Rozsunął mi uda i wrócił na górę. Całował jak szaleniec moją szyję, od góry do dołu, z tego będą malinki! Pieścił moje jędrne piersi. Mimowolnie zaczęłam się ocierać o jego nogę, która wdarła się pomiędzy uda. Posuwałam się w przód i tył, tak masowałam łechtaczkę wykonując te ruchy, bo cholera jasna jemu się zebrało na cmoki. - - - Matt! Ja mam swoje lata, nie będę mokra wiecznie. - Upomniałam go, usłyszałam jego śmiech i dźwięk rozpinanego rozporka. Mocno we mnie wszedł. Czułam jego jądra na mych udach… Pchał raz po razie, coraz szybciej, coraz mocniej, coraz bardziej… A ja chciałam go jeszcze głębiej! Pociągnął mnie, on siedział na piętach a ja na nim. Jest ogromny. Momentami miałam wrażenie, ze rozrywa mnie jego wielkość. Poruszałam się na nim szybko, w górę i w dół, za każdym razem czułam jak jego męskość rozpiera moje ciasne wnętrze. Oboje sapaliśmy głośno, jęki były tak spontaniczne i naturalne, że absolutnie się ich nie wstydziłam, nigdy. Ponownie mnie całował, stymulował piersi lewą ręką. Było mi fantastycznie…

- Odwróć się, proszę – jęknął.

Zrobiłam to czego oczekiwał, wypięłam pośladki w jego kierunku i pozwoliłam by posuwał mnie od tyłu, szparka zaczynała pulsować co oznaczało, nadejście tak bardzo upragnionego orgazmu. On nie zwalniał, nadal jego ruchy były szybkie i głębokie. Ja już dłużej nie mogłam. Czuł, że dochodzę, w momencie gdy skurcze zaczynały obiegać moje ciało, nieoczekiwanie wsadził palec w moją drugą dziurkę, co tylko zwiększyło orgazm. Moje jęki doprowadziły również do jego finału. Wytrysk był tak intensywny, że chyba poczułam jak coś uderza mnie w głowę...

- Nie tracisz formy mój przyszły mężu – wysapałam leżąc na brzuchu, kompletnie wyczerpana. Dostałam klapsa- Ała! Zły przyszły mąż!

- Mam pocałować?

- Rób co chcesz, ja właśnie biegnę przez tęcze... - Tak wiele szczęścia przez orgazm, no i pierścionek i jego miłość. 

środa, 26 lutego 2014

14. On ma inną?

Wracałam wlaśnie z pracy, pędziłam autostrada. Byłam wściekła, bo szef nie chciał mi dać wolnego. Cholera. Czy ja chciałam tak wiele? Tylko pojechać na tydzień do Matta. Moja frustracja była o tyle większa, ze on nadal ze mną nie spał. Był za to szarmancki, romantyczny. Zabierał mnie na kolacje, codziennie jak zadeklarowal, dostawałam kwiaty. 

- Cześć, masz chwile? - spytałam gdy Abby odebrała. 

- Jasne, co się dzieje? 

- Potrzebuje mężczyzny. 

- Trafiłaś pod zły adres, mi nie urosła kiełbaska. Co twój mężczyzna dalej nie zaliczył bazy? 

- Nie, teraz wyjechał na kilka koncetów, chciałam polecieć do niego, ale ten konus mój szef nie dał mi wolnego. 

- Ej a może skoro on nie chce z tobą, to ma z kim się no wiesz, pukać. To w końcu facet, nie wytrzyma długo. 

-  Abby! Jak możesz... 

- Tak tylko mowie, bo to po prostu dziwne, wcześniej najchętniej nie wychodziłby z toba z łóżka. 

- To były piękne czasy. Ale za to dostaje kwiaty. 

- Zagłusza swoje wyrzuty sumienia. 

- Mogłam się domyślić ze rozmowa z toba to głupi pomysł. Cześć - rozłączyłam się. Zamiast w moim tymczasowym domu, znalazłam się u rodziców Matta. 

- Emma, jak miło cie widzieć. Zrobię kawy , hm? 

- Chętnie, mam sprawę. 

- Proszę nie mów tylko, ze Matt coś sknocił znów. - Jego mama zrobiła się blada. 

- Nie, to znaczy nie wiem. Tak z pani punktu widzenia, czy Matt mógłby miec kogoś poza mną? 

- Dziecko! Nie... Matt nie jest już taki. Zresztą nie byłby z Val gdyby nie tamto co się stało. 

-Pani wie? - Emma durna babo przecież wszyscy wiedzieli. 

- Gdy trafiłaś do szpitala ja i Garry bardzo chcieliśmy wiedzieć, dlaczego ktoś usiłował cie zabić. Matt początkowo nic nie mówił, oprócz tego, ze to on już dawno powinien umrzeć. Kiedy jednego razu wrócił ze szpitala, po tej kłótni z twoim tata. Powiedział mi o wszystkim, a potem się upił, bo wiedział, ze cie stracił. 

- Mnie stracił? - roześmiałam się, chyba jednak jestem chora na głowę. - Zawsze przy nim byłam. 

- Nie ty powinnaś odpowiadać za jego czyny. 

- Nie chce o tym myślec, to jest przeszłość, zła i okropna. Dla mnie ważniejsze jest to co będzie w przyszłości. 

- Będziecie razem prawda? On tylko przy tobie jest dobry. Zawsze miałaś na niego dobry wpływ. 

- Wie pani, że poczułam się winna temu co on zrobił Lily? Bo tego dnia byłam z nim. Oglądaliśmy film, gadaliśmy, było normalnie. Był sobą. Nie wiem dlaczego nagle tak się zmienił i był takim potworem. 

- Nie jesteś niczemu winna, skoro już ty nie widziałaś niczego niezwykłego w nim, to nikt nie mógł przewidzieć tego co zrobi. Czy on tobie nigdy nic nie zrobił? 

- Złamał mi serce, ale teraz je zakleja. Nigdy nie był wobec mnie agresywny, zawsze o mnie dbał, najlepiej jak umiał i na jak wiele pozwalał mu układ z Val. 

- Tak się ciesze, że nie jest moją synową, nigdy się nie nadawała na dziewczynę, czy żonę dla Matta. 

- A ja się nadaje? - uśmiechnęłam się nieśmiało. 

- Dla mnie będziesz zawsze najlepsza kandydatka. Mam nadzieje, ze Matt również tak sadzi. On bardzo cie kocha. 

- Wiem, co do tego nie mam wątpliwości już od jakiegoś czasu. 

- Wiec dlaczego pytałaś o to czy może miec kogoś? - zarumieniłam się, błagam Kim nie proś o wyjaśnienia, znam twojego syna od malucha... Nie chce ci mówić ze sypiamy ze soba, fuj. Całe szczęście to była dość ogarniętą kobietą, uśmiechnęła się do mnie znacząco. - Kawa gotowa, opowiadaj co w pracy. 

  Tak zleciał wieczór, na plotkach, jedzeniu pysznego ciasta. Poczułam, ze mogłabym należeć do tej rodziny. O ile ktoś jeszcze tez tego chce.
Wyciągnęłam listy ze skrzynki, kilka rachunków, cos do Matt'a, znów do niego... lecz ten list przykuł moja uwagę. Był z liceum do którego chodziliśmy. Ciekawość mnie poniosła i otworzyłam kopertę, było w niej zaproszenie na zjazd absolwentów szkoły, serio? Matt nie pójdzie na taką imprezę. Rozmawiając z nim godzinę później powiedziałam, że dorwałam się do jego korespondencji, nie mia mi za złe, bawiło go, że tak się tym przejęłam.

- Już daj spokój, ja nic przed toba nie ukrywam i możesz przeglądać moja pocztę. - zaśmiał się jeszcze pod nosem. - Emma? A chcesz pójść na ten zjazd? 

- Czy ja wiem. 

- Mógłbym cie zaprosić jak na bal, wtedy zjebałem. Możemy to naprawić. 

- Byłabym twoja dziewczyna z balu?

- Ty jesteś moją dziewczyną. Dasz się zaprosić? 

- Hm... Nie mam sukienki na bal.

- Kupisz sobie, wszystko co zechcesz, proszę. - Nie rozumiałam tego, że jest taki uparty. 

- Czemu ci tak na tym zależy? 

- Zależy mi na tobie, a ja po prostu mam ochotę tam pójść. To jak? 

- Dobrze, pójdziemy. Matt kiedy do mnie wrócisz? Tęsknię. 

- Właściwie to czekam na lotnisku, samolot jest za godzinę, będę w nocy. - Aż zapiszczałam ze szczęścia, a słuchawce usłyszałam jego śmiech. - Ale miałeś być dłużej.

- Ale Zack kiepsko sie czuje i odwołaliśmy trzy koncerty.

- Niech Zacky długo będzie chory.

- Jeszcze będziesz mnie miała dość.

- Nigdy - powiedziałam zgodnie z prawdą. Skończyliśmy rozmawiać 40 minut później gdy siedział już w samolocie, nie mogłam się doczekać.


*** 
  Wróciłem do domu w środku nocy, znalazłem Emme śpiącą na kanapie. Jak dobrze jest wróćić do domu, w którym czeka na ciebie ktoś kogo kochasz. Wziąłem ją na ręce, była ubrana w moja bluzę, jest słodka. Zaniosłem ją do łóżka, tam się rozbudziła.

- Śpij kochanie, ja zgasze tylko światło na dole i wracam do ciebie.

- Jesteś już - przetarła oczy  i nie chciała się mnie puścić. - Zostań. - Usiadłem na łóżku, ona wskrobała mi się na kolana.

- Światło na dole, wrócę.

- Niech się świeci, zapłace za prąd. - Zaczęła całować moja szyje.

- Ej mała... - Chciałem jeszcze poczekać, dać jej wszystko inne na co zasługiwała.

- Dlaczego mnie nie chcesz? - te słowa aż zabolały, kochanie przecież cie chce, zawsze.

- To nie tak, ja po prostu pomyślałem, że powinnaś dostać coś więcej.

-  Sex z tobą to jest coś więcej - Pozwoliłem jej zawładnąć sobą... ona jedna mogła dzierżyć władzę nad moim ciałem, umysłem i duszą. Dobrała się do mojego rozporka, wyciągneła go z bokserek, był gotowy, przy niej zawsze w ułamku sekundy. Na początku zaczęła go lekko lizać, a potem ssać. Cudem powstrzymałem się wytrysku, bo wiedziałem, że przed nami długa noc. A we mnie się sporo nazbierało. Plus jej usta, które zawsze doprowadzały mnie na sam szczyt w 3 minuty. Czułem się przy niej jak wieczny nastolatek. Pochłonęło ją to całkowicie, pieszczoty, które mi serwowała przeszyły mój każdy nerw, lecz teraz ja postanowiłem, że dam jej odrobine rozkoszy.  Wstałem i przyciągnąłem ją na skraj łóżka i uklęknąłem przed nią, a ona bez żadnego namawiania rozchyliła uda. Powoli zdjąłem jej majtki, które już były wilgotne, ale to było nic w porównaniu do jej myszki. Aż prosiła się, aby jej dotknąć. Więc nie czekałem długo, bo język sam zagłębił się w niej. Jej jęki tylko mnie motywowały do większych starań. Lekko poruszała swoimi biodrami, przytrzymałej ją mocniej, teraz ja dyktuje warunki. Jęknęła zawiedziona, ale zaraz się zaśmiała. Orgazm ogarnął całe jej ciało, dostała drgawek, a ręce wbiły się w pościel. Wyglądała na wyczerpaną, lecz nie chciała odpoczywać. Najpierw kochaliśmy się na misjonarza, skupiając się bardziej na całowaniu i dotyku niż na penetracji. Nasze ciała tak tęskniły za wspólnymi pieszczotami. Gdy wbiła mi paznokcie w pośladki zrozumiałem, że chce trochę szybszego tempa. Złapałem ją za piersi i przyspieszyłem. Nie wytrzymałem długo, ponieważ nie mogłem się oprzeć przyjemności. Gdy powiedziałem, że jestem już blisko znów wbiła mi paznokcie w pupe, aby mnie przytrzymać. Doszedłem w niej i był to najprzyjemniejszy orgazm jaki kiedykolwiek przeżyłem. Kiedy położyłem się na bok, aby odpocząć ona była zbyt rozochocona i wskoczyła na mnie. I znów skupiliśmy się na całowaniu. Kochaliśmy się powoli, żeby na cieszysz się każdą sekundą spędzoną ze sobą. Podczas tego powolnego stosunku oboje doszliśmy w tym samym czasie. Leżeliśmy długo w swych ramionach i się całowaliśmy. Potem poszliśmy pod prysznic, aby zmyć z siebie pot. I znów nie mogłem wytrzymać, jej ciało było zbyt kuszące. Na początku niewinnie zacząłem myć jej plecy schodząc coraz niżej, aż do pośladków. Wtedy ona się odwróciła i złapała mnie ze penisa, który delikatnie trącał ją. Oddaliśmy się namiętności. Oparłem ją o ścianę, uniosłem jej nogę i dałem jej tyle rozkoszy, ile tylko potrafiłem dochodząc przy tym dwa razy. Wytarliśmy się wzajemnie i starannie całując się przy tym. Na koniec wziąłem ją na ręce i zaniosłem na łóżko gdzie razem spaliśmy do rana.